Czy nadmierna higiena sprzyja alergii? A może egzotyczne potrawy, które coraz częściej goszczą na naszych stołach? Większe znaczenie mają genetyczne predyspozycje do uczuleń czy styl życia i otaczające nas środowisko? I co zrobić, by życie alergika uczynić znośnym? – o tym w 13. odcinku podcastu „Długo i Szczęśliwie” rozmawiam z prof. Andrzejem M. Falem, prezesem zarządu Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego. Zapraszam do słuchania!
Dziś porozmawiam o alergiach z profesorem Andrzejem Falem, kierownikiem Kliniki Alergologii Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie, prezesem Zarządu Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego. Wspomnę jeszcze o jednej afiliacji, która mi szczególnie imponuje. Pan profesor jest założycielem Stowarzyszenia Mensa w Polsce.
Panie profesorze, dużo mamy w Polsce alergików.
Osoby nie uskarżające się na alergię to dziś zdecydowana mniejszość. Wszystkie badania wskazują na ich rosnącą liczbę. To trend zgodny ze światowym, więc nie dziwi nas, lekarzy.
W tej chwili uznaje się, że nawet do 60% społeczeństw krajów wysoko rozwiniętych może być alergikami objawowymi bądź skromnoobjawowymi, ale objawowymi przynajmniej w jakiejś części swojego życia.
Co w Polsce uczula najbardziej?
Na razie uważamy, że najczęściej uczulające są, nazwijmy to, klasyki, czyli alergeny wziewne. Najczęściej są to trawy, później chwasty. Szczyt uczuleń przypada na okres wakacyjny. Coraz liczniejsza jest też grupa takiego charakterystycznego triumviratu alergenowego, czyli wczesnych drzew. To olcha, brzoza, leszczyna.
Jeżeli mamy łagodną, w miarę ciepłą, wilgotną zimę, to olcha będzie pyliła pod koniec stycznia. Normalnie jednak pyli na przełomie lutego, marca czy na początku marca i to jest pierwszy alergen, swoisty znak wiosny w Polsce.
Wolałabym, żeby pierwszą oznaką wiosny było jednak słońce. Czy ocieplający się klimat wpływa na obraz chorób alergicznych w Polsce? Czy zmienia się na przykład flora i występują alergie, których jeszcze kilka dekad temu alergolodzy w naszym kraju nie obserwowali?
Zmiany klimatyczne są istotnymi elementami kreującymi czy też kształtującymi alergie nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Tylko że nie jest to proces jednostronny, bo ze względu na rosnącą temperaturę w jednych miejscach pewne rośliny znikają, a tym samym znikają normalne alergeny, za to nowe rośliny pojawiają się w innych regionach, bardziej północnych czy chłodniejszych.
Niektóre alergeny są całkowicie powietrzno-zależne. Inne potrzebują określonej wilgotności powietrza, by się przenosiły. Jeżeli powietrze jest zbyt suche, to nie migrują, w związku z tym przestają być aktywne i przestają nas uczulać, bo nie docierają w takiej ilości do naszych śluzówek, oczu, nosa czy dróg oddechowych.
Proszę powiedzieć, czy są jakieś takie rośliny, które się pojawiły na naszej szerokości geograficznej, a ich nie było?
Poison ivy, czyli trujący bluszcz, który migruje z Stanów Zjednoczonych. Jego pojawienie się u nas nie ma związku ze zmianami klimatycznymi, ale raczej z globalizacją, kupowaniem, pakowaniem i sortowaniem ziarna siewnego czy trawy.
A kiedy ten trujący bluszcz u nas się pojawia i czy on w Polsce już występuje?
Trujący bluszcz występuje w Polsce w bardzo ograniczonym zakresie, natomiast musimy pamiętać o tym, że w Ameryce Północnej jest to roślina bardzo ekspansywna, więc możemy się spodziewać jej ataku.
Inna sprawa, że to, że bluszcz zdominował Amerykę, nie znaczy, że to samo czeka Europę, bo mamy bardzo dużo gatunków konkurencyjnych.
A co z ambrozją? To bardzo popularny alergen.
To prawda, ambrozja już nas nie dziwi. Każda poradnia alergologiczna dysponuje odpowiednimi środkami do odczulania.
Pytałam o tę ambrozję, bo mam taką historię rodzinną. Kuzyn wiele lat temu przeprowadził się do Austrii. Pojawiła się u niego alergia i okazało się, że to właśnie ambrozja jest odpowiedzialna za tę reakcję. Tak więc alergii nabawił się za granicą, w Polsce nie miał tego kłopotu. Przypadek, lepsza diagnostyka, a może w nowym miejscu, pośród nowych roślin, problem się po prostu nasilił?
To o czym Pani mówi, wpisuje się w dyskusję o tym, czy alergia jest chorobą nabytą czy wrodzoną. Alergia niewątpliwie jest w bardzo dużej mierze determinowana czynnikami dziedzicznymi. W różnych miejscach naszego DNA, w różnych chromosomach muszą znaleźć się pewne geny kodujące odpowiednie czynniki, czy to cytokiny, czy to receptory komórkowe, których złożenie się razem spowoduje, że jesteśmy alergikami. A tak naprawdę jesteśmy bardziej predysponowani na alergię, bo do tego potrzeba jeszcze czynników środowiskowych.
Jasnym jest w tej chwili – a nie było takie oczywiste jeszcze 30 lat temu – że osoba o tym samym genotypie, jeśli zostanie poddana innemu wpływowi środowiska, to może wykształcić chorobę, do której jest predysponowana. To się nazywa plastycznością fenotypową i dotyczy nie tylko alergii, ale właściwie wszystkich chorób, w których pewna genetyczność czy dziedziczenie genetyczne odgrywa jakąś rolę.
Powiedział Pan o świecie flory, a co z fauną? Czy pojawiają się w Polsce może jakieś nowe gatunki, nie wiem, owadów, które mogą powodować reakcje alergiczne? Od razu na myśl przychodzą mi owady błonkoskrzydłe: pszczoły i nasze dobre znajome, czyli osy, które mogą wywołać bardzo poważne reakcje alergiczne…
Nie notujemy istotnego napływu nowych owadów błonkoskrzydłych czy owadów żądlących, natomiast zdecydowanie rośnie liczba osób, które diagnozują się, a potem w przypadku pozytywnej diagnozy odczulają z powodu alergii na jad owadów błonkoskrzydłych. To jest wywołane kilkoma czynnikami.
Po pierwsze – świadomością i to bardzo dobrze, że ludzie wiedzą, że zagrożenie jest realne. Duży udział mediów w tym, że nagłośniły problem.
Wzrasta też liczba owadów, szczególnie os jest wokół nas coraz więcej. Nie musimy jednak przejmować się nowymi, nieznanymi nam owadami, które mogłyby powodować alergie.
Moja koleżanka została użądlona przez osę w ubiegłym roku i powiedziała, że super, na pewno nie mam alergii, bo nie odczuwała żadnych skutków tego zdarzenia. Czy rzeczywiście może być spokojna, bo brak reakcji oznacza, że nie jest uczulona na jad osy?
Większość ludzi zapomina o tym, że alergia z definicji jest to nadmiarowa reakcja organizmu na substancje obojętne dla innych ludzi, ale dla jej wystąpienia potrzebne są dwa kontakty: kontakt uczulający i kontakt wywołujący.
Tyle teoria, bo w praktyce to jest bardziej skomplikowane. Przykładowo ktoś dostał wstrząsu po jakichś nietypowych orzeszkach z Australii, które zjadł po raz pierwszy w życiu. Wcześniej nie miał z nimi styczności. Wyjaśnia to alergia krzyżowa, czyli sytuacja, w której alergia na jeden alergen spowoduje, że będziemy reagowali również na inny.
Takim koronnym przykładem jest dobrze opisany zespół alergii pokarmowej, czyli oral allergy syndrome, syndrom alergiczny jamy ustnej. Pierwotnie był rozpoznawany po zjedzeniu jabłek. Najczęściej powodował go jeden z alergenów jabłka: pojawiał się obrzęk śluzówek, obrzęk języka, warg, ewentualnie troszeczkę podniebienia miękkiego. Niegroźny dla większości pacjentów, ot, trochę poswędziało, poprzeszkadzało. Niestety obrzęk może schodzić niżej, aż do krtani, do nagłośni i to potencjalnie może być niebezpieczne dla życia.
Wyobrażam sobie, że u takiej osoby mogą się pojawić problemy z oddychaniem.
Tak, to jest możliwe. Podobny efekt wywołują, poza jabłkami, orzechy, przede wszystkim laskowe, seler, ziemniaki, pomidory oraz pyłki tych wspomnianych już nieszczęsnych, wczesnowiosennych drzew, czyli leszczyny, brzozy, olchy.
Ta nieświęta trójca?
Ta trójca alergii wiosennej jasno pokazuje, że krzyżowość reakcji zaciemnia bezpośrednio diagnostykę alergologiczną, dlatego musimy sięgać po coraz bardziej nowoczesne sposoby diagnostyki, żeby być precyzyjnym. Powoduje też, że pomimo tego, że alergia jest zasadniczo „dwubiegowa”, czyli potrzebne są dwa kontakty do wyzwolenia reakcji, to w wielu przypadkach już przy pierwszym kontakcie może dojść do wyzwolenia reakcji, bo będziemy uczuleni na substancję, która krzyżowo daje alergię z tym, z czym się w tej chwili stykamy.
Przykład orzeszków, po których następuje silna reakcja, jest mi dobrze znany. Doktor z Wrocławia przywiozła przywiozła kiedyś z Australii orzeszki, którymi mnie poczęstowała. Natychmiast wystąpiła u mnie silna reakcja alergiczna.
Nie wiem, na ile to jest „legenda miejska”, ale słyszałam o sytuacjach, gdy w samolocie ktoś otworzył orzeszki, a pasażer w drugiej części samolotu zaczął się dusić, bo w powietrzu unosiły się aerozole tych orzeszków. Czy to jest możliwe?
Takie sytuacja rzadko mają miejsce, ale się zdarzają. Byłem świadkiem alergii pokarmowych, które zostały wywołane nie poprzez zjedzenie jakiegoś pokarmu, ale już przez samo dotknięcie go lub wdychanie powietrza, w którym unosiły się alergeny.
Któraś linia lotnicza umieściła kiedyś na opakowaniu orzeszków ostrzeżenie, że ich spożycie może spowodować zgon. Już wiemy, dlaczego.
Skoro jesteśmy przy jedzeniu, to jaki wpływ na częstotliwość występowania alergii ma fakt, że mamy dostęp do dowolnych owoców, warzyw czy innych produktów z całego świata? Wszechobecne jest na przykład awokado. Nie zdążyliśmy się do tych rzeczy przyzwyczaić.
Zaczęliśmy nasze spotkanie od analizowania przyczyn pojawiania się alergii na nowe rzeczy i wspomnieliśmy o tym, że globalizacja jest bardzo istotnym czynnikiem, który wpływa na zwiększenie częstotliwości występowania alergii. Zdecydowanie rola globalizacji wśród alergenów pokarmowych jest ogromna. Jeździmy coraz dalej i próbujemy lokalnego jedzenia. Nie wiemy, czy te „wynalazki” nie wywołają reakcji alergicznej. Zresztą nie trzeba jechać do Azji, bo wiele nieznanych pokoleniu naszych rodziców owoców możemy kupić w lepszych marketach.
W związku z powyższym te alergeny są nam w tej chwili równie bliskie jak nasze alergeny własne. Różnica w odsetku osób uczulonych na, powiedzmy, dorsza, a na jakąś tropikalną rybę, wynika tylko z tego, że tej tropikalnej ryby jeszcze nie jadło tak dużo z nas. Świetne są w tym zakresie badania pani profesor Ulrike Mutius sprzed trzydziestu lat, a więc gdy padał Mur Berliński. Przebadała ona populację Niemców po stronie wschodniej i zachodniej.
Okazało się, że na wchodzie alergicy stanowią niewielki procent, na zachodzie było ich dużo więcej. Jakieś 20% dzieci na zachodzie miało alergię na orzeszki ziemne, a na wschodzie – około pół procenta, bo tam ludzie nie mieli do nich dostępu. To pokazuje, że globalizacja i zmiana stylu życia są istotnym czynnikiem w rozpowszechnianiu alergii.
Jest jeszcze jedno ważne pytanie: czy kontakt z alergenem we wczesnym dzieciństwie zabezpiecza nas przed rozwojem alergii czy wręcz przeciwnie, stanowi ryzyko zwiększenia szans wystąpienia alergii. W tej chwili alergolodzy stoją na stanowisku, że kontakt w dzieciństwie z dużymi ilościami alergenu jest bezpieczniejszy niż kontakt w niewielkich ilościach.
Mówiąc krótko, jeżeli byśmy mówili o alergenie kota, a nie pokarmowym, to kontakt z kotem raz w tygodniu u babci może być alergizujący. Trzymanie dwudziestu kotów w domu raczej zapobiega rozwojowi astmy.
Bardzo obrazowy przykład, przemawia do wyobraźni.
A jeszcze wrócę na chwilkę do tego jedzenia. To z tych egzotyków, to co najczęściej uczula? Przychodzą mi na myśl od razu krewetki.
Owoce morza, z pewnością. Na czele listy są krewetki, za nimi ośmiornice i inne przykłady sea food. Nie jest to oczywiście jeden alergen, ale bardzo duża grupa i nam relatywnie mało znana.
Panie profesorze, wspomniał Pan, że z tymi alergiami, wręcz z epidemią alergii świat się boryka od końca XIX wieku, że były trzy główne wydarzenia na przestrzeni ostatnich powiedzmy stu kilkudziesięciu lat, które ten wzrost spowodowały. Proszę powiedzieć, jakie?
Pierwszym ze zdarzeń była pełna higienizacja. Proszę sobie wyobrazić, że Londyn dopiero w latach czterdziestych, czyli właściwie w trakcie II wojny światowej i po niej, uzyskał dostęp do czystej wody pitnej.
Pozyskiwanie wody pitnej, czystej bakteriologicznie, było oczywiście wielkim zwycięstwem, bo zwalczyliśmy plagi wielkich miast, takie jak zakaźne biegunki wynikające z tego, że te bakterie żyły w wodzie i powodowały masową umieralność, zwłaszcza wśród dzieci. To był zysk, ale wiązała się z tym strata w postaci przestawienia układu immunologicznego. Limfocyty, które zajmują się zwalczaniem patogenów (czyli Th1), między innymi bakterii, stały się mniej aktywne, bo nie miały co robić. A że natura nie cierpi próżni, to zaczęły się aktywizować limfocyty Th2 i w rezultacie tego, upraszczając, doszło do rozwoju łańcucha zdarzeń prowadzącego do alergizacji.
Czyli często mycie skraca życie.
Trochę tu ma sens. Kolejnym krokiem była izolacja od środowiska. Mieszkamy w domach z cudownie hermetyczną stolarką.
Super-hiper szczelne okna.
Świetna rzecz, ale coś za coś. Mamy wewnętrzne środowisko, które zaczyna być coraz bardziej wrogie nam samym. Wrogie nie tylko w kontekście alergii, bo Sick Building Syndrome obejmuje zjawiska dużo szersze.
Zespół chorego budynku?
Zespół chorego budynku i jakość powietrza wewnętrznego. Martwimy się o powietrze, którym oddychamy na zewnątrz, a jakość powietrza wewnętrznego ze względu na zamknięcie i coraz większą ilość środków chemicznych, nowych mebli, które pachną różną chemią, niszczy nam zdrowie i promuje alergię na alergeny całoroczne, takie jak pleśnie czy odchody roztoczy kurzu domowego. Tak więc drugim krokiem, który zintensyfikował alergie, jest odwrócenie się od środowiska.
Trzeci krok robimy w tej chwili: to wspomniana już kilkakrotnie globalizacja. Nie jesteś uczulony na nic ze swojego codziennego środowiska? Wsiądź w samolot, poleć dwa kontynenty dalej, jest szansa, że tam się uczulisz.
Panie Profesorze, jak żyć w takim razie? Co robić, by uniknąć alergii zwłaszcza w sytuacji, gdy mamy ku niej predyspozycje genetyczne?
Zalecenia są proste, ale niestety żadne z nich nie dają stuprocentowej ochrony, bo tak jak powiedzieliśmy, istnieje plastyczność fenotypowa, czyli jest genotyp plus wpływ środowiska. Na genotyp za bardzo wpływu nie mamy, w związku z tym możemy modulować wpływy środowiska.
Na przykład zalecałbym mamom, żeby nie woziły na spacer do parku kilku wyparzonych smoczków. Jak tylko dzieciakowi smoczek upadnie na trawę, to natychmiast wymieniamy go na nowy. Przepraszam, ale właśnie rozleniwiamy limfocyty Th1.
Całe szczęście, że dziecko jak wróci do domu, to po cichu wyliże kółka tego wózka, którym było na spacerze.
Po drugie, nie hermetyzujmy się. Jeżeli mamy wspaniałe okna, które nas chronią przed światem zewnętrznym, to przynajmniej rozszczelniajmy je, bo większość ma taką funkcję, bądź wietrzmy często.
Nie dopuszczajmy do tego, żeby w jakimkolwiek pomieszczeniu u nas choćby pachniało wilgocią. Najbardziej narażona na to jest łazienka.
Im bliżej natury wrócimy, tym alergie będą nam mniej groźne. Tylko uwaga, to dotyczy osób, które nie rozwinęły alergii. Zdecydowanie nie fundujmy powrotu do natury na łąkę dziecku, u którego właśnie stwierdzono alergię na połowę pyłków tam będących, bo pierwszą zasadą alergika jest unikanie alergenu.
No ale jak uniknąć pyłków na przykład?
Z pyłkami jest niewątpliwie dużo trudniej, jest jeszcze trudniej z roztoczami kurzu domowego. Są wszędobylskie alergeny i w okresie, kiedy pylą drzewa, krzewy czy trawa, na które pani jest uczulona, to właściwie schowanie się jest niemożliwe.
W tej sytuacji hermetyzacja w środku jest ucieczką od obecnego alergenu, tylko ta hermetyzacja w środku powoduje u pani inne zagrożenia. Tak więc tutaj nie ma dobrego wyjścia i dlatego przy uczuleniu na alergeny powszechnie obecne podstawą jest odczulanie.
Czytaj też
Dlaczego tyle osób ma alergię? [WIDEO]
Wiosenne alergie: dlaczego w tym roku mogą być gorsze niż kiedykolwiek wcześniej?