Dziś ma premierę druga część 3 sezonu hitowego serialu Netflixa Bridgertonowie. Pierwszą obejrzało do tej pory 45 milionów widzów. Skąd tak oszałamiający sukces serialu? Okazuje się, że historia została tak skonstruowana i opowiedziana, by stymulować wydzielanie pewnych neuroprzekaźników w naszym mózgu. Czy to dlatego ten, kto raz zacznie śledzić losy kochliwego rodzeństwa nie może się od nich oderwać?
Bridgertonowe wracają z nowymi odcinkami. Co dalej z Penelope i Colinem?
13 czerwca na Netflixie premierę ma druga część 3 sezonu serialu Bridgertonowie. Platforma wpadła na wspaniały marketingowy pomysł i podzieliła najnowszy sezon na dwie części, pierwszą obejrzało już 45 milionów widzów. W tym sezonie serial koncentruje się na historii miłosnej Penelope i Colina. Bridgertonowie to ekranizacja powieściowego cyklu o kochliwym rodzeństwie autorstwa Julii Quinn. Akcja dzieje się w Wielkiej Brytanii za czasów panowania króla Jerzego III oraz królowej Zofii Charlotty. Delikatnie mówiąc, serial niespecjalnie jednak stara się oddać historyczne realia. Najważniejsza w Bridgertonach jest historia miłosna, widowiskowa scenografia i piękne kostiumy. Twórcy nawet nie próbują przekonać widza, że chodzi o coś więcej – i za to widzowie Bridgertonów pokochali. Każdy sezon przedstawia historię miłosną innej pary bohaterów, nie brakuje w nim pikantnych scen łóżkowych. Dlaczego tak bardzo uwielbiamy historie miłosne?
Zanim popularność zyskał serial, była wspomniana seria książek. Cykl powieściowy spotkał się z bardzo przychylnym przyjęciem czytelników, co wpisało się w szersze zjawisko fali popularności kostiumowych romansów. Ale to nie wszystko. Nasz mózg po prostu lubi historie miłosne opowiadane w pewnym schemacie: piękna para młodych ludzi zakochuje się w sobie i pokonuje przeciwności losu, by ostatecznie być razem.
Bridgertonowie jak narkotyk. Nasz układ nagrody to lubi
Największą atrakcją serialu jest to, że jak wszystkie romantyczne opowieści, uruchamia w naszym mózgu produkcję neuroprzekaźników i hormonów. To połączenie oksytocyny, noradrenaliny i dopaminy aktywuje w mózgu ośrodki przyjemności i nagrody. Dzięki temu, oglądając Bridgertonów, odczuwamy radość i satysfakcję. Z każdym odcinkiem chcemy więc więcej i więcej.
Co więcej, na produkcję oksytocyny wpływa też to jak serial powoli buduje romantyczne napięcie między bohaterami, które ostatecznie zostaje wyrażone w pełnych pożądaniach scenach łóżkowych. Lub, akurat w tym sezonie, scenach w karocy. Oksytocyna to tzw. hormon miłości, który aktywuje w mózgu ośrodek odpowiedzialny za odczuwanie przyjemności.
Oczywiście, na drodze do szczęście Penelope i Colina stoi wiele przeszkód. To narracyjny zabieg typowy dla tego rodzaju produkcji. I kolejna pułapka na nasz mózg. Gdy oglądamy jak np. Penelope i Colin się sprzeczają, nie jesteśmy pewni czy do siebie wrócą. Wtedy nasz mózg wydziela inny neuroprzekaźnik: noradrenalinę. Hormon aktywuje reakcję walki lub ucieczki, zwiększa się uwaga z jaką śledzimy losy pary i zaczynamy odczuwać niepokój. Oczywiście nie na długo, bo scenarzyści przygotowali dla nas szczęśliwe zakończenie.
Happy end sprawia, że zalewa nas dopamina
A happy end sprawi, że nasz mózg zaleje dopamina, a my odczujemy ulgę i satysfakcję. Jeśli więc, ktoś zapyta dlaczego poświęcacie dzisiejszy wieczór na obejrzenie nowych odcinków Bridgertonów, możecie bez poczucia winy zrzucić to na biologię mózgu. A z tą przecież nikt nie ośmieli się dyskutować.
Oprac. Elżbieta Trawińska
Więcej artykułów:
Źródło: