Co nam przeszkadza żyć długo i szczęśliwie?

W jaki sposób codzienne grzeszki żywieniowe, niezdrowe nawyki i unikanie badań profilaktycznych wpływają na nasze zdrowie? – o tym z perspektywy lekarza rodzinnego, chwilami z „przymrużeniem oka”, opowiada lek. Michał Domaszewski. Zapraszam do słuchania.

Co nam przeszkadza żyć długo i szczęśliwie? Porozmawiam o tym dziś z doktorem Michałem Domaszewskim, specjalistą medycyny rodzinnej i medycyny estetycznej, znanym szeroko z mediów społecznościowych jako dr Michał.

Panie doktorze, zacznijmy od grzechów kardynalnych, które popełniają Polacy, a które skutkują tym, że to długie i szczęśliwe życie często staje się niemożliwe. Co jest pierwszym winowajcą?

Mamy 2023 rok i największym grzechem Polaków pozostaje otyłość. Przyjmuje się, że w czasie pandemii każdy przytył średnio 4 kg.

Ja mam jeden na plusie.

Jeden to nic, tyle można stracić w godzinę w saunie albo dość łatwo zrzucić na siłowni. Problem jest to, że wielu Polaków przytyło dużo więcej niż 4 kilogramy, a najbardziej mnie boli, że w tej grupie jest dużo dzieci. Jako lekarz rodziny robię bilanse, szczepię dzieci, więc mam od lat wgląd w to, w jaki sposób dzieci polskie się odżywiają, jakie są ich zwyczaje, tryb życia, jak często uprawiają sport, co jedzą.

I powiem szczerze, tak źle jeszcze nigdy nie było. Dlatego też uważam, że największym problemem Polaków w tej chwili jest otyłość. Niestety 80% Polaków w ogóle nie uważa otyłości za chorobę.

W powszechnym przekonaniu funkcjonuje ona jako defekt estetyczny niż problem medyczny. „Trochę tłuszczyku nie zaszkodzi”.

Jasne, akceptujmy swoje ciało, ale to nas nie zwalnia z obowiązku dążenia do zdrowia.  Wiemy, że nadmiar tkanki tłuszczowej zdrowiu nie służy.

Są badania mówiące o tym, że otyłość może prowadzić do 200 chorób. 200! Nie znam innej choroby, która mogłaby się przyczynić do tylu chorób.

Oczywiście nie każda z nich dotknie osobę otyłą. Ale nie wszyscy rozumieją, że cukrzyca typu drugiego i nadciśnienie nie wzięły się znikąd, ale są skutkiem nadmiernej masy tłuszczowej.

Nie wszyscy też rozumieją, że bóle stawów kolanowych, zwyrodnienia są skutkiem tego, że te osoby „noszą” 20 kg powyżej normy. Obciążone każdego dnia stawy w końcu się ścierają i ulegają zwyrodnieniu. Jest wybór: operacja albo profilaktyka.

Część profesorów sugeruje, żeby mówić pacjentom wprost o zagrożeniach, a w wypisie, w którym jest mowa o nadciśnieniu czy chorobach serca, pisać, że jednym z powodów tych stanów jest otyłość.

Pan już robi takie adnotacje w kartach?

Staram się. W pierwszej kolejności piszę o otyłości i dalej wymieniam inne choroby.

Możemy pacjentom w nieskończoność dawać leki na nadciśnienie, ale to ślepy zaułek. Musimy leczyć przyczyny: jeśli jest to otyłość, to gwarantuję, że gdy pacjent schudnie, to z czasem odstawi leki.

Mam historię z życia wziętą. Dotyczy kolegi, który miał nadwagę, leczył się na nadciśnienie i dużym nakładem sił udało mu się zrzucić 15 kg. Wkrótce zaczęły mu się epizody omdlenia. Okazało się, że pozytywnym następstwem redukcji wagi był spadek ciśnienia. A że nie odstawił leków na nadciśnienie, to miał je po prostu nadmiernie obniżone.

Finał tej historii jest taki, że brał dwa leki, bierze teraz jeden w jakiejś niewielkiej dawce, już tylko podtrzymująco.

I takich historii jest wiele. Pacjent schudł 50 kg i odstawił wszystko: leki na cholesterol, na nadciśnienie…

Panuje przekonanie, że jak już się zacznie brać leki, to na całe życie. A powyższe przykłady wskazują na to, że zmiana trybu życia może spowodować, że samoistnie przestaną one być potrzebne.

Musimy tylko się przymusić do zmiany nawyków i powiedzieć sobie jasno, że jeśli moje dziecko ma 20 kilo za dużo, jeśli ja mam 20 kilo za dużo, jeśli już bierzemy leki, już tak wiele ryzykujemy, to zmieńmy, jako rodzina, tryb i styl życia. W przeciwnym razie czeka nas branie leków i stres, że powikłania będą się pogłębiać.

Leczenie powikłań otyłości kosztuje polskich podatników 15 miliardów zł rocznie. Wiadomo, nie chodzi o to, żebyśmy mieli pretensje do otyłych, ale fajnie by było, żebyśmy pomyśleli o sobie jako całości społeczeństwa: że gdy więcej osób będzie zdrowych, wszyscy na tym wygramy.

Na rynku jest dostępnych coraz więcej leków wspierających walkę z otyłością, ale

bez zmian stylu życia się nie obejdzie. Nie ma cudownej pigułki, którą łykniemy i będziemy obserwować spadające kilogramy.

Odchodzi się od słowa „dieta” na rzecz mówienia o odżywianiu – czyli czymś, co ma trwać przez całe życie. To błąd, gdy ludzie intensywnie chudną przez miesiąc czy dwa, po czym świętują osiągnięcie celu w McDonaldzie. To prosta droga do tego, by ponownie „złapać” dodatkowe kilogramy.

Nigdy nie robiłem tajemnicy z tego, że dwukrotnie chudłem. Ważyłem ponad 100 kg, schudłem, ale waga niestety wróciła. Dziś pozwalam sobie na jeden czy dwa „oszukańcze” posiłki w tygodniu, jakieś pojedyncze słodycze, ale też regularnie chodzę na siłownię, bo wiem, że w przeciwnym razie przytyję.

A jak się udało ten sukces odnieść? Proszę się podzielić receptą.

Nie polecam sposobów, w jakie to zrobiłem, bo nie korzystałem z pomocy dietetyka, nie miałem jakiegoś super programu treningowego, tylko taki ściągnięty z internetu – ale się udało. W trzy miesiące zrzuciłem 23 kilogramy, ale to było za szybko, zbyt ostro. Dziś odchudzałbym się inaczej: mamy zresztą dieteyków na wyciągnięcie ręki, warto się z nimi skonsultować. W odchudzaniu nie chodzi o to, by zrzucić kilogramy przed wakacjami i dobrze wyglądać na zdjęciach, ale przede wszystkim chodzi o zdrowie.

Cztery lata temu całkowicie odstawiłem alkohol. Szybka statystyka: 15% mężczyzn pije alkohol codziennie. Piwo, wódeczka, i tak na zmianę. Na szczęście rośnie świadomość tego, że alkohol szkodzi. Nie ma tygodnia, żeby nie przyszło do mnie kilku mężczyzn, którzy mówią, że przestali pić codziennie czy po kilka razy w tygodniu. Dobrze, bo to jest proszenie się o kłopoty: pojawiają się choćby zmiany w wątrobie. Widywałem pacjentów, którzy pili co drugi dzień. Wystarczyło, by odstawili na trzy miesiące, a już inaczej wyglądali: poprawiała się ich skóra, spojrzenie, wyniki badań, na przykład ciśnienia. Jest przepaść między wynikami badań w czasie picia alkoholu i po jego zaniechaniu. Nawet jeśli człowiek wcześniej pił stosunkowo niewiele, na przykład trzy razy w tygodniu.

Dziś mówi się wprost, że nie ma bezpiecznej dawki alkoholu. Popularna jest dieta śródziemnomorska, która dopuszcza kieliszek wina do obiadu. Nie! Korzystajmy z kuchni śródziemnomorskiej, ale bez wina. Wiem, że są też lekarze, którzy polecają wino, ale wydaje mi się, że przynosi to więcej szkody niż pożytku i fajnie by było budować taką świadomość społeczeństwa.

Ze zdziwieniem przeczytałam, że prawie 30% dorosłych Polaków pali papierosy w takiej czy innej formie.

Tak, o 3%, punktów procentowych więcej niż w zeszłym roku. I to wzrasta.

No i co z tym zrobimy?

Nie mam pojęcia właśnie. Przyszedł do mnie kiedyś mniej więcej 30-letni pacjent. Miał wskazanie do tomografii komputerowej jeszcze sprzed pandemii. Zapytał, czy może jeszcze skorzystać. Patrzę na rentgenie – było podejrzenie nowotworu płuc z 2020 roku.

Pytam, czy pali. Tak, paczkę dziennie. Czyli Karta Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego (DiLO) i konsultacja onkologiczna. Na cito. Młody chłopak.

Otyłość, alkohol, papierosy. Czwarta plaga?

Czwarta – to już musielibyśmy wkraczać w kwestie systemowe.

A mnie coś przychodzi do głowy. Oglądałam pana wystąpienie na TEDx i byłam zaskoczona informacją o tym, jak wielu Polaków unika jakiegokolwiek ruchu.

Prawie 65% Polaków nic nie robi, a regularnie sport uprawia, z tego co pamiętam, 2%.

Jak ja przychodzę na siłownię wieczorem, to ona jest w 90% pusta. Kiepsko wypadamy na tle innych krajów, gdy chodzi o sport.

Fajnie, że jest tyle akcji promujących sport, ale wciąż to nie dociera do wielu osób, bo nie mają czasu. Jak można w ciągu dnia pracy, kiedy jeszcze są dzieci, pranie, zmywanie, zakupy, jeszcze znaleźć czas na sport? Staram się przekonywać pacjentów, by kupowali sprzęt do ćwiczeń i korzystali z niego w trakcie oglądania telewizji. Dwie pieczenie na jednym ogniu.

Dzieci mają może trochę więcej czasu na sport, ale tu też nie jest łatwo, bo przecież uwielbiają grać w gdy, więc ciężko odciągnąć je od komputera, by poszły grać w piłkę.

Rozmawiałam z profesorem Małkiem, kardiologiem sportowym, i on powiedział, że dzieci potrzebują – wedle wytycznych – minimum od jednej do dwóch godzin żywiołowej aktywności dziennie. I takie dzieci, które są aktywne fizycznie, lepiej się uczą.

Czasem pogardliwie myślimy, że jak ktoś ma mięśnie albo spędza dużo czasu na boisku, to jest głupi, nie uczy się.  To niesprawiedliwe postrzeganie. Było badanie, z którego wynikało, że przy regularnej aktywności fizycznej przyrastają komórki mózgowe. Fajnie by było, żeby ludzie postrzegali tych, którzy są w świetnej formie, dobrze zbudowani, nie jako pustych, tylko właśnie tych, od których też trzeba się uczyć, bo ci ludzie też gdzieś znajdują czas na to wszystko.

Wspomniał Pan o bolączkach systemu. Które ma Pan na myśli?

Po pierwsze biurokracja. Za dużo pisania, za mało leczenia. Wypełniam bardzo skrupulatnie dokumentację, ale i tak się boję, że mnie ZUS skontroluje. Albo prokurator.

Jestem przede wszystkim dla pacjenta, a nie dla urzędników. Mam dla pacjenta wyliczone 15 minut, a w tym czasie muszę zastanawiać nad refundacją leku, zakodowaniem skierowania. Na skierowaniu jest kilka kodów: Kod choroby, kod skierowania, kod przychodni, do której kieruję.

No przecież to jest jakiś absurd! I teraz najciekawsze: komputeryzacja nie zlikwidowała biurokracji, tylko ją rozbudowała.

To, że mam dostęp do historii pacjenta, wcale nie oznacza, że mam mniej roboty. Ja muszę się oddzielnie zalogować na stronę ZUS-u. Oddzielnie na stronę DI-LO. Muszę się też logować do systemów, gdzie wypisuję pieluchomajtki. Są cztery różne systemy. Do każdego muszę znać kody, hasła, które się zmieniają co miesiąc. To jest likwidacja biurokracji? Dziewięć stron skierowania na piluchomajtki? No przepraszam. To jest jakiś absurd. Ale urzędnikom się podoba.

Doktor robi za urzędników robotę. To urzędnicy powinni się zastanawiać nad refundacją.

Zastanawiając się, jaką refundację dać, musimy czasem czytać wykluczające się zasady.

Doprecyzujmy, bo nie każdy słuchacz wie, co to jest refundacja. Chodzi o to, ile finalnie zapłacimy za lek.

Czy refundacja przy danej chorobie wyniesie 30 czy 100%? A doktor się nie daj Bóg pomyli i pacjent zapłaci za mało, to lekarzowi grozi kara. Cały czas ten absurd funkcjonuje. Mimo wielu lat starań. Refundację trzeba uprościć albo przesunąć na urzędników, a nie na lekarzy.

Z tych 15 minut, które są dla Kowalskiego czy Nowaka, ile czasu ta biurokracja zajmuje?

Jakiś czas temu zawiesił mi się system i przez pół dnia nie działał komputer ani drukarka, więc miałem pisemne skierowania i recepty. Tak sobie siedziałem i patrzyłem na pacjentów. Przez cała wizytę patrzyłem, zadawałem pytania, rozmawiałem.

Tak naprawdę to, co napisałem na kartce, żeby potem przepisać do komputera, to były ze cztery słowa. Tyle wystarczy. Recepty wypisywałem w miarę szybko i sprawnie.

Więc miałem tak 90% czasu dla człowieka.  Na co dzień przez większość wizyty patrzę w komputer.

Coś w tym jest. Czasem będąc u lekarza zastanawiam się, czy jak on zatopił się w  komputerze, a ja nie wiem, czy już wyjść, czy czekać?

Tak, on pisze. Koduje.

A zdarza się, że przychodzą do Pana pacjenci, którzy chcą się dowiedzieć, co mogą zrobić, by być zdrowsi?

Tak, przychodzą. I tutaj jest jedna super pozytywna rzecz, która wydarzyła się w Polsce w ostatnim czasie. To jest Program 40+. Mało kto o nim wie, a zakłada on, że osoby, które ukończyły 40 lat, mają w pakiecie profilaktyczne badania. Lekarz nie musi kierować pacjenta, bo już to skierowanie gdzieś tam już jest. I po prostu idziesz i się badasz. Później pacjent wraca z kompletem wyników, a my wiemy, na czym się skupić.

Każdy samochód co roku jest kierowany na przegląd, więc dlaczego ludzie by na takie przeglądy mieli nie trafiać? Program 40+ wymusza zrobienie tego przeglądu.

Prowadząc debaty czy przeprowadzając wywiady, słyszę od moich rozmówców, że kluczowa jest profilaktyka, budowanie świadomości u dzieci, ale najczęściej kończy się na ogólnikach. Czy masz jakiś konkretny pomysł, jak od małego kłaść do głowy, że nie możemy być otyli, że musimy ruszyć się z kanapy, że nasze wybory żywieniowe mają znaczenie, to co pijemy ma znaczenie.

Pytasz co mówię dzieciom i rodzicom? Co systemowo należy zrobić, żeby to dotarło w końcu? Trzeba ostrzegać ludzi przed konsekwencjami. Ja to robię trochę brutalnie, jeśli chodzi o chłopaków przynajmniej, bo trochę wchodzę im na ambicje. Mówię im, że mężczyzna nie potrzebuje tkanki tłuszczowej na piersiach. „No chłopie, po co ci te piersi w wieku lat 14? Wiesz, jakby to trzeba pomyśleć nad budową mięśni i zobaczysz, będziesz fajnie dojrzewał jako mężczyzna, jak będziesz miał mniej tkanki tłuszczowej”. Wchodzę im bardziej w te sfery życia i to do nich przemawia.

Moim sposobem jeszcze oczywiście jest kształtowanie rodziców. Oni z jednej strony mówią, że starają się kontrolować, strofują dzieci za fast-foody, a jednocześnie kupują im w nagrodę słodycze albo je nimi przekupują.

Czyta też:

Otyłość dzieci a osteoporoza – alarmujące powiązania

Koty mogą pomóc w walce z otyłością u ludzi – nowe badania sugerują zaskakujące podobieństwa między gatunkami